Czy można zniszczyć Kościół? (część III i ostatnia)

Czy można zniszczyć Kościół? (część III i ostatnia)

W poprzednim odcinku przedstawiłem Państwu dwa potężne uderzenia, których animatorem i siłą napędową był Szatan, skierowane przeciw Kościołowi, a były to narodziny i podboje islamu oraz Wielka Schizma Wschodnia. Mimo tych ciosów, chrześcijaństwo nadal miało się całkiem dobrze, choć dalekie było od ideału w codziennym życiu jego wyznawców.

Podobnie jak w wypadku rozejścia się Kościoła Zachodu i Wschodu, nowy plan Złego zabrał trochę czasu by się urzeczywistnić, bo Szatan musiał popracować nad „czynnikiem ludzkim”, wykorzystując ludzką pychę, ambicję a i być może w przypadku M. Lutra, nawet jakiś rodzaj opętania. Mówię oczywiście o procesie rewolucyjnym zainicjowanym wystąpieniem Lutra w 1517 r. który przejawiał się w radykalnym zanegowaniu dawnego ładu christianitas, bo przecież protest przeciw „handlowaniu” odpustami był pretekstem.

Wielka Schizma Wschodnia poza kwestionowaniem prymatu papieża, nie dotknęła doktryny Kościoła zaś protestantyzm ją po prostu całkiem zniszczyć. Gdyby prawdziwym celem Reformacji była odnowa Kościoła i powrót do żywej wiary oraz wykorzenienie złych rzeczy w nim się dziejących, jak zapowiadali twórcy Reformacji, można to było zrobić bez jego destrukcji.

A była to destrukcja dosłowna, do czego się jakoś nie chcą dziś przyznać protestanci, a czego mamy opisy historyczne, jak np. słynna wandalizacja katedry w Antwerpii, gdzie protestancka dzicz zarzuciła sznur na figurę Chrystusa, by po jej upadku porąbać ją toporami i młotami. Następnie sprofanowano Najświętszy Sakrament, biorąc Go z tabernakulum i kładąc papudze do dzioba; nie był to wyjątek, bo takie haniebne akty świętokradztwa działy się w Niemczech, Niderlandach, Anglii, Skandynawii i wielu regionach Francji Taką twarz miał ówczesny „reformatorski” protestantyzm, mający odnowić chrześcijaństwo.

Formalnie rzecz biorąc „wynalazcą” protestantyzmu był Marcin Luter i w Niemczech, od niego też zwany luteranizmem, który odrzucił Tradycję Kościoła przyjmując zasadę „Tylko Pismo”, zostawił arbitralnie 2 z siedmiu sakramentów, Chrzest i Komunię, którą jednak z czasem zaczęto traktować w sposób symboliczny nie wierząc w realną obecność Chrystusa w Eucharystii po konsekracji. Dalej poszła negacja prymatu papieża nad Kościołem i potrzeby sakramentu spowiedzi oraz celibatu księży (sam Luter ożenił się potem z byłą zakonnicą, która pod wpływem jego nauk uciekła z klasztoru; miał z nią 6 dzieci).

W Anglii powstał anglikanizm, kiedy w 1534 r. król Henryk VIII zerwał związki z Rzymem po odmowie przez papieża unieważnienia małżeństwa króla, który chciał pojąć inną kobietę. Henryk VIII dokonał aktu „supremacji” ogłaszając się głową Kościoła w Anglii, rozwiązując zakony, zagarniając dobra kościelne i znosząc celibat.

Z kolei we Francji Jan Kalvin a w Szwajcarii Huldrych Zwingli w 1536 r. stworzyli własną wersję protestantyzmu jako ewangelicyzm reformowany, którego podstawą była teoria predestynacji, czyli iż to Bóg obdarza osoby łaską konieczną do zbawienia, niezależnie od ich starań czy zasług. Wszystkie te nurty protestanckie zgodnie też uważały, iż do zbawienia wystarczy sama łaska Pana Boga, bez konieczności pełnienia dobrych uczynków. Dlatego też protestancka wersja Biblii odrzuciła list św. Jakuba, który pisał wprost, że „Wiara bez uczynków, martwa jest”; zresztą Luter arbitralnie wg swego uznania uszczuplił Biblię, nie uznając kanoniczności również innych ksiąg.

Całkowitą aberracją protestantyzmu był powstały w 1562 r. nowożytny antytrynitaryzm, zaprzeczający istnieniu Trójcy Świętej i boskości Jezusa Chrystusa, jako sprzecznymi z logiką oraz przekazem biblijnym, co postawiło go właściwie poza chrześcijaństwem.

Wszystkie odłamy protestantyzmu przyjęły koncepcję Lutra o wyłączności Pisma jako źródła kształtowania wiary, a co więcej odrzucając pośrednictwo Kościoła i wagę Tradycji spowodowały odczytanie prawdy jako kwestię indywidualną i podlegającą osobistej interpretacji.

Nie dziwi więc w tym aspekcie powstanie z biegiem czasu setek sekt, które wszystkie powołują się na Pismo Święte jako źródło ich doktryn. Indywidualne odczucia i rozumienie tak podatne na działanie Złego ducha i demonów, stały się podstawą do głoszenia już nie tyle heretyckich, ale wprost fantastycznych teorii oraz zakładania „kościołów” zależnych od indywidualnego osądu ich założycieli, których określenie jako chrześcijańskie, jest po prostu świętokradztwem.

Podobnie jak ze swobodną interpretacją Pisma Świętego, miała się rzecz z odrzuceniem przez M. Lutra sakramentu spowiedzi, bo wg niego skuteczność aktu pokuty zależy od poczucia penitenta, iż zostały odpuszczone mu grzechy, wskutek czego nie potrzeba w roli pośrednika osoby księdza. Ponadto jeśli się przyjmie zasadę predestynacji oraz zbawienie niezależne od naszych uczynków, tylko z woli Pana Boga, ich kwalifikacja moralna oraz odpowiedzialność nie grają żadnej roli, bo jeśli Pan Bóg przeznaczył kogoś do zbawienia to jakie znaczenie ma jego postępowanie? Stąd już jest blisko do poddania czynów człowieka jego prywatnym i subiektywnym natchnieniom, które wiadomo mogą być bardzo elastyczne w kwestii osądu i trudno wyobrazić sobie, by ktoś sam dobrowolnie potępił swe postępowanie.

M. Luter jako pierwszy w historii wykorzystał potęgę środków komunikacji, którym w ówczesnym czasie był wynaleziony kilkadziesiąt lat wcześniej druk, odgrywając kluczową rolę w wykorzystaniu talentu Lutra jako znakomitego demagoga. Niewykluczone, że gdyby nie potęga masowej propagandy w rozpowszechnianiu swych poglądów, rewolucja protestancka umarła by zanim by się zaczęła, z powodu swego znikomego zasięgu.

Rzym nieprzygotowany do użycia nowego i tak nośnego środka komunikacji społecznej, został skutecznie zaskoczony przez szybkość publikowania ulotek i broszur, skuteczną czarną propagandę; trzeba powiedzieć, iż Luter i jego pomagierzy okazali się prawdziwymi fachowcami w nowej dziedzinie. Luter wykazał się znakomity wyczuciem w użyciu nie tylko druku jako takiego, ale i nowych form przekazu w postaci plakatów, karykatur, rymowanych wierszy, które drukowano i sprzedawano w olbrzymich jak na tamte czasy nakładach.

Okazał się także nie tylko nowatorem w zrozumieniu wagi negatywnej propagandy, ale i w uruchomieniu na niespotykaną skalę w dziejach świata, masowych emocji, trafiając w oczekiwania społeczne, które jako świetny demagog potrafił kontrolować oraz wykorzystać. Był to bez przesady, demoniczny geniusz, który zrozumiał, iż by przeciwnika pokonać, nie liczą się fakty, debaty akademickie czy teologiczne, precyzja lub subtelność rozumowania; liczyła się tu dosadność i brutalność słów, siła wyrazu, zręczność w oczernianiu i demonizowaniu przeciwnika, a nie jakieś próby usiłowania pokonania go w walce na rzeczowe argumenty, których posiadał tak niewiele.

Istotne przy tym okazało się poparcie władzy politycznej, która była zainteresowana finansowo osłabieniem instytucji papiestwa; dodatkowo Luter zrozumiał, iż jego akcja ograniczona do niewielkiego kawałka terytorium Niemiec, ma małe szanse powodzenia w skali całego Kościoła, dlatego jego kurierzy rozjechali się z tysiącami ulotek po wielu krajach, w których głód nowości i ciekawość sprawiły, iż luteranizm trafił na podatny grunt. Z pewnością Szatan był dumny ze wzorowo przeprowadzonej akcji propagandowej zakończonej sukcesem; uczeń był godny swego mistrza.

Rewolucja protestancka przeorała na wskroś chrześcijaństwo, powodując całkowity rozłam doktrynalny i odbiegając lekko od tematu, można wyrazić głębokie zdumienie nad usiłowaniami ze strony Kościoła, po Soborze Watykańskim II, by za wszelką cenę pojednać się z „braćmi odłączonymi”.

O ile w przypadku prawosławia jest to jeszcze teoretycznie możliwe (choć szanse są mimo wszystko raczej małe), to w przypadku protestantyzmu, po dokładnym porównaniu doktryn, tylko ktoś wysoce naiwny mógłby sądzić, że istnieje jakaś płaszczyzna pojednania. Trzeba nazwać rzecz po imieniu: protestantyzm nie jest Kościołem Jezusa Chrystusa i żadna słowna żonglerka ekumeniczna nic w tym względzie nie zmieni. Wracając do tematu, oderwanie od chrześcijaństwa jego sporej części, było olbrzymim sukcesem Złego, ale „…nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Po otrząśnięciu się z szoku, co trochę trwało, w roku 1545 zaczęły się obrady Soboru Trydenckiego, który zakończył się dopiero w 1563 r. i rozpoczął w Kościele okres zwany Kontrreformacją, co jak sam nazwa wskazuje, było reakcją na fakt, iż sama Reformacja okrzepła i czyniła coraz większe postępy w destrukcji chrześcijaństwa.

Jednak po początkowej próbie porozumienia się z protestantami, Sobór zajął się własnymi problemami, rozpoczynając proces wewnętrznych reform, wydając szereg dekretów w sprawach wiary. Tak więc w końcu sprecyzowano dziedzinę dogmatyczną, jak naukę o zbawieniu, do którego dąży się dzięki łasce i uczynkom, o grzechu pierworodnym, o siedmiu sakramentach, czyśćcu, kulcie świętych; zdefiniowano kanon ksiąg Pisma Świętego, uregulowano także sprawę odpustów i dyscypliny kościelnej, utrzymując celibat.

Podjęto też usiłowania re-katolicyzacji terenów na których protestantyzm odniósł sukcesy, a gdzie wcześniej przeważał katolicyzm; reformie uległa również działalność krytykowanej inkwizycji papieskiej. Konflikt z protestantami owocował podjęciem polemik pisanych w językach narodowych, by dotrzeć do tych nieznających łaciny. Dostrzeżono potrzebę opracowania katechizmu, który ukazał się w 1566 r. oraz reformy liturgii, którą zakończono zatwierdzeniem w roku 1570 mszału Rzymskiego (Ryt Trydencki). Dynamicznemu rozwojowi uległa ewangelizacja po utworzeniu nowych zakonów, zwłaszcza jezuitów, którzy nie kryli, że celem ich działania jest czynna walka z protestantyzmem w odzyskaniu terenów utraconych przez Kościół.

Po odkryciu i opanowaniu szeregu kolonii zamorskich przez kraje gdzie władzę mieli katoliccy władcy,
nowo powstałe zakony podjęły bardzo aktywne wyprawy misyjne celem ewangelizacji ludów tubylczych, wbrew krzywdzącym mitom i nieprzychylnym katolikom legendom (oczywiście autorstwa protestantów) chroniące mieszkańców podbitych terytoriów przez wyzyskiem i niewolnictwem stopniowo je cywilizując.

Kościół z powodu szeregu okoliczności został zmuszony do zajęcia się wieloma zaległymi niedomaganiami i szkoda tylko, iż musiały one czekać aż do przyjścia Reformacji; tym niemniej, reakcja na nią przyniosła mimochodem wiele korzystnych zmian, które zaowocowały w późniejszych latach.

Wydarzenia, które zapoczątkował Marcin Luter miały jak wiemy nie tylko doraźne, tragiczne skutki dla jedności Kościoła, ale spowodowały praktycznie nie kończące się dalej podziały, efektem których jest rozszczepienie chrześcijańskiego pnia na kilka konarów, z których wyrosło wiele gałęzi, a następnie już setki odgałęzień z chrześcijaństwem mających niewiele, lub nic wspólnego, poza nazwą.

Kościół katolicki co najmniej od czasów Vaticanum II (poświęciłem temu oddzielny cykl), doświadcza przyśpieszającego procesu protestantyzacji i przypomnę, że zaczęło się to niewinnie od zmiany liturgii. Dawniej doktryna Kościoła była nauczana i przepowiadana jednym głosem, dziś natomiast nie tylko w różnych krajach, ale w tych samych diecezjach a nawet parafiach (czy też przez różnych księży w tej samej parafii), mogą i są głoszone nauki będące nie tylko swobodną interpretacją dogmatów, ale jakże często im wprost przeczące.

Dzieje się to pod pozorem dostosowywania treści wiary do mentalności i oczekiwań współczesnego człowieka, obyczajowości, różnych kultur i tym podobnych wymówek, tak jakby one miały decydować o tym co jest prawdą, a co nie. To doktrynalne rozchwianie duchownych ma miejsce na wszelkich szczeblach hierarchii, od zwykłego wikarego aż po sam szczyt, czyli papieża i jest właśnie pochodną owego protestanckiego podejścia o indywidualnym rozumieniu i odczytaniu Biblii.

Magisterium i Tradycja nie mają już żadnego znaczenia, bo dziś już nawet zwykli świeccy czują się powołani, by samemu stanowić co jest doktryną Kościoła, tak jakby dogmaty już nie obowiązywały. Teologowie i hierarchowie zamiast stać na straży i pilnować czystości doktryny, sami stają się przykładami jej „kreatywnej” interpretacji, co prowadzi wiernych trzymających się tradycji do pytania, czy to jeszcze nauczanie Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa.

Strategię ataków Szatana na Kościół, poza początkowym usiłowaniem zniszczenia fizycznego Apostołów i uczniów, można ogólnie podzielić na cztery podejścia. Pierwszym był zamiar rozmycia ortodoksyjnego chrześcijaństwa wśród tylu heretyckich sekt, iż byłoby ono tylko jednym z wyznań, być może wcale nie najliczniejszym; ta taktyka jest nieukończonym „projektem” i gdy się tylko da, Zły ją nadal stosuje. Potem Zły by zniszczyć chrześcijaństwo, a przynajmniej znacznie ograniczyć możliwość jego ekspansji na nowe tereny, powołał do życia islam, będący do dziś nieustającą „zakałą”.

Następna, częściowo udana próba, zakończyła się Wielką Schizmą Wschodnią, ale nie był to pełen sukces z powodu trwania doktrynalnej (tak na ok. 99%) jedności katolicyzmu i prawosławia. Dopiero protestancka rewolta przyniosła wymierne zwycięstwo, bo tym razem nastąpiło rozbicie doktrynalne i nowo powstałe wspólnoty protestanckie, w tym co wyznają znalazły się bardzo daleko od Objawionej Prawdy, nie mówiąc już o potężnym wpływie na nie Szatana.

I ten ostatni atak byłoby może nie tak groźny, choć bez wątpienia brzemienny w negatywne skutki, gdyby nie jego ideowy wpływ na ortodoksję katolicką, co jest obserwowane obecnie pod nazwą tzw. „protestantyzacji Kościoła”, w czym nie ma żadnej przesady. Proces ten zaczął się wraz z Soborem Watykańskim II, wydanymi wtedy dokumentami, zmianą liturgii oraz niejako sączeniem się poglądów i praktyk protestanckich w życie Kościoła, co niestety dzieje się z poparciem części hierarchii oraz małym oporem papieży, zaś w przypadku Franciszka łączyło się z jego aktywną rolę jako promotora tych działań.

Jak, jeśli nie protestanckimi można określić zupełną relaksację procedur związanych z unieważnieniem małżeństwa (na Zachodzie jest to łatwiejsze niż uzyskanie rozwodu cywilnego), zezwoleniem na udzielanie Eucharystii protestantom i rozwodnikom w nowych związkach, błogosławienie związków homo, puste piekło, zakaz ewangelizacji ?

A wszystko to zabrało Szatanowi tylko 60 lat i kulminuje się obecnie w ulubionym „dziecku” Franciszka czyli „synodalności” prowadzącej do negacji Magisterium i stosowania takiego odmiennego rozumienia w różnych krajach, iż o jedności doktrynalnej Kościoła nie może już być mowy. Całkiem zasadnie zostało to nazwane „wrogim przejęciem”, tym bardziej, iż sam Franciszek zapowiedział zmianę paradygmatu Kościoła, czyli to co nam się szykuje, nie będzie miało nic wspólnego z tradycyjnym rozumieniem pojęcia katolicyzm. Czy to oznacza zagładę Kościoła katolickiego?

I tak i nie, bo jak wspomniałem, zależy co rozumiemy pod tym pojęciem. Z pewnością Kościół historyczny, który znamy i pamiętamy, i nadal formalnie jesteśmy jego członkami, odchodzi w niebyt. Zamiast niego na horyzoncie widać już zręby tego samego, lecz nie takiego samego Kościoła katolickiego, który będzie już „odplewiony” przez dmuchnięcia Ducha Świętego. W krajach Zachodu, jak np. Francja czy Holandia gdzie wydawało się, iż tradycyjna wiara nie istnieje, młodzi ludzi odbudowują tradycyjne wspólnoty, powołania do kapłaństwa w seminariach prowadzonych przez bractwa kapłańskie celebrujące msze św. w Rycie Trydenckim wzrastają. Wielkim znakiem zapytania jest też nowy pontyfikat papieża Leona XIV i jest zdecydowanie za wcześnie by się zdecydowanie wypowiadać, co on przyniesie Kościołowi katolickiemu.

Nie znaczy to, by destrukcja obecnej struktury Kościoła miała nas napawać jakąś satysfakcją, lecz z drugiej strony proces polaryzacji jest konieczny i potrzebny; z pewnością Pan Jezus nie postawił na liczbę ale na jakość, zostawiając sobie znaną z Biblii „Resztę”, która wszak nie będzie miała łatwego życia, ale przecież nie to obiecał Chrystus swej Oblubienicy: „Jeśli mnie prześladują, to i was będą prześladować”, ale „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”. Bóg zawsze dotrzymuje swych obietnic, więc mimo, iż patrzymy z bólem na to to zrobił „czynnik ludzki” w Kościele, mamy zapewnienie, iż „bramy piekielne nie przemogą Jego Kościoła”. Wobec tego powinniśmy po prostu „robić swoje” i nie ulegać przygnębieniu czy desperacji.

+ posts
author avatar
Andrzej Otomański

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *